Suzuki SFV 650 Gladius – MOTO TEST

Suzuki SFV650 Gladius

Drogi czytelniku, jeżeli tytuł tego artykułu wzbudził twoja głęboką konsternację, bo „przecie kożdy wie, że Suzuki to Joponia”, spróbuję za chwilę obronić swój punkt widzenia.

Kiedy ktoś mówi mi, że dosiada „Japonię”, to przed oczami natychmiast staje mi coś pokroju Fazera lub Bandziora z typowym jedwabiście pracującym, czterocylindrowym malakserem pod tyłkiem. Ogólnie rzecz ujmując, nie jestem fanem tego typu motocykli, ale Gladius to, moim zdaniem, zupełnie inna parafia. Już sama nazwa – Gladius, oznaczająca krótki miecz rzymskich legionistów, jasno wskazuje, że jego twórcy kierowali swe sympatie ku słonecznej Italii. Gdyby było inaczej, z pewnością nazwaliby go Wakizashi (tak właśnie nazywał się krótki miecz Samurajów). Argumentów na potwierdzenie tej tezy, można się łatwo doszukać w prawie każdym aspekcie konstrukcji tego motocykla (oby nie dotyczyło to tylko niezawodności).


O! Dostałeś do testów Agustę? Tak, zapewne mógłbym usłyszeć, gdyby więcej moich kumpli choć raz widziało na żywo MV Agusta Brutale. Na pewno jednak widzieli ją styliści Suzuki. W galerii zamieszczamy zdjęcie zestawiające Brutale i Gladiusa – oceńcie sami czy według Was są podobne – według mnie tak. Niektórzy zapewne poczynią z tego zarzut pod adresem Gladiusa. Pytanie tylko, czy nie byłoby to trochę tak, jakby zarzucić dziewczynie, że jest podobna do Megan Fox. Ale dość o podobieństwach, bo Gladek to naprawdę zgrabny motocykl. Od razu rzuca się w oczy kratownicowa rama i finezyjny reflektor. Cały sprzęt wygląda naprawdę zgrabnie i nowocześnie. Jedyna rzecz, do której można się przyczepić, to aktualna kolorystyka. Jest po prostu nudna i zwyczajnie tutaj nie pasuje. Testowany egzemplarz był czarno-biały, a jedyny „żywszy” dostępny zestaw, to niebiesko-biały. Szkoda, bo wcześniej Gladek był dostępny miedzy innymi w połączeniu białego, czerwonego i złotego, które wspaniale korespondowało ze stylem Gladiusa. A przecież wystarczyło otworzyć katalog jakiegoś włoskiego producenta i spapugować kolorystykę…

Jeżeli ma być po włosku, to pod spodem oczywiście musi być V2. Konstruktorzy z Hamamatsu byli w uprzywilejowanej sytuacji, bo mieli już silnik idealnie pasujący do tego typu motocykla. To doskonale znany polskim motocyklistom piec z „małego” V-Storma. W Gladku rozwija on odrobinę większą moc niż w DL650 (72 zamiast 69 KM), ale nie o moc przecież tu chodzi. Podstawa to przebieg krzywej momentu obrotowego i tutaj widlak Suzuki bije wszystkie czterocylindrowe katarynki konkurencji. Wystarczy ruch prawego nadgarstka i motocykl ochoczo nabiera prędkości, nie każąc nam przy tym czekać, tak długo, jak zwykle czeka się na pizzę w piątkowy wieczór. Warto odnotować, że przy przyspieszaniu na niskich biegach przednie koło ochoczo idzie w górę, co wcale nie jest oczywiste w tej klasie mocy. Odgłos wydobywający się z fikuśnego wydechu nie może konkurować z Dukatami, Gutkami i resztą towarzystwa, jednak na tle japońskiej konkurencji z pogranicza branży AGD, wypada całkiem przyzwoicie. Sprawę na pewno ostatecznie wyjaśniłby jakiś sportowy tłumik.

Wracając na moment do widowiskowej, kratownicowej ramy, została ona zespawana ze stalowych rur, dlatego SFV650 jest cięższy od swojego przodka, SV650 o jakieś 20kg. Nie oznacza to, że Gladius jest ciężki i nieporęczny. Wręcz przeciwnie – jazda między katamaranami nie sprawia najmniejszego problemu. Pomimo tego, że motor optycznie sprawia raczej filigranowe wrażenie, miejsca jest na nim wystarczająco nawet dla jeźdźca słusznego wzrostu, a dłuższą podróż dodatkowo umila wygodna kanapa i dopracowana ergonomia. Pasażerka na pewno doceni także wygodny uchwyt. Oko cieszą estetyczne zegary, w których dominującą rolę odgrywa analogowy obrotomierz, wspomagany przez cyfrowy prędkościomierz i wskaźnik biegu. Zabrakło niestety wskaźników poziomu paliwa oraz temperatury cieczy chłodzącej. Warto wspomnieć także o zawieszeniu, które zarówno z przodu, jak i z tyłu zostało wyposażone w podstawowe regulacje, co nie jest regułą wśród motocykli tego segmentu.

Dobra, a teraz do rzeczy: jak się tym właściwie jeździ? Odpalamy silnik, do ucha dociera przyjemny warkot, ruszamy z miejsca i… od razu czujemy, że japońscy inżynierowie dobrze odrobili lekcje włoskiego. Silnikowi nie brak elastyczności i ochoczo ciągnie od dołu. Mimo niewielkiej przecież mocy, potrafi wprawić jego posiadacza w doskonały nastrój. Spontaniczna reakcja na gaz za nic nie przypomina tej znanej z typowych czterocylindrowych „Japonii”. Nie jest to może zaleta dla poszukujących swojego pierwszego motocykla, ale na pewno będzie nią dla oczekujących od sprzętu czegoś więcej niż przewiezienia tyłka z punktu A do B. Aktywna pozycja sprzyja dobrej kontroli nad bajkiem, podobnie jak zawiasy – mimo komfortowego zestrojenia na pewno nie przyprawią nas o zawał przy ostrzejszej jeździe. Zastrzeżenia mam natomiast do hamulców. Dwie tarcze zamontowane z przodu z pewnością nie zaliczają się do ostrych jak miecz samuraja. Inni japońscy producenci potrafili w tej materii zdziałać więcej, nie wspominając o tym, do czego przyzwyczaili nas konkurenci z Włoch. Jak nietrudno zgadnąć, żywiołem Suzuki jest miasto. Dalekim wojażom nie sprzyja kiepska ochrona przed wiatrem oraz gabaryt nadwozia.


I tak zbliżamy się do kolejnej kwestii. Czy Suzuki Gladius to motocykl dla dziewczyn? Spotkałem się z taką opinią wielokrotnie, ale uważam ją za absurdalną. Jeżeli zgrabna sylwetka i stylowe detale oznaczają, że pojazd jest kobiecy, to sugeruję niczego nieświadomym właścicielom Ferrari lub Astona Martina natychmiastową przesiadkę do SsangYonga Rodiusa. W trakcie tego kilkudniowego testu przekonałem się, że konstruktorzy Suzuki nie tworzyli Gladiusa z myślą o kobietach, a raczej o, bądź co bądź, licznej grupie klientów, którzy poszukują miejskiego motocykla łączącego nietuzinkową stylistykę, elementarną przyjemność z jazdy i rozsądną cenę.

I na koniec najważniejsze: Czy warto go kupić? W chwili, gdy piszę ten artykuł, Suzuki żąda za swój produkt 28 900 zł. Wprawdzie dałoby się znaleźć odrobinę tańszą propozycję w tej klasie pojemności, ale per saldo kwota ta nie wydaje się być wygórowana. Włoski „oryginał” w postaci Ducati, Aprilii czy MV Agusty na pewno będzie znacznie droższy. Ponadto, od japońskiego motocykla z pewnością możemy oczekiwać większej niezawodności niż od typowego „Makarona”.


Gladius nie jest tak uniwersalnym sprzętem jak jego czterocylindrowi rodacy, na długie wojaże raczej się nie nada a początkującym jeźdźcom może przeszkadzać cokolwiek rześka charakterystyka silnika. Mimo tego, z moich obserwacji wynika, że nabywcy nowych sześćsetpięćdziesiątek najczęściej już trochę wcześniej czymś pojeździli, rzadko wypuszczają się w dalekie trasy, a swoje dwa koła traktują głównie jako narzędzie rozrywki. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Gladek jest tak rzadkim zjawiskiem na naszych ulicach.

1 Comments

Leave A Comment