Oczekiwania wobec tego samochodu były naprawdę duże – w końcu Mercedes, firma słynąca głównie z komfortowych limuzyn, jednak dodatkowo wsparta umiejętnościami „magików” z działu AMG, zapowiedział najbardziej hardcorowy model obecnej palety aut dysponujących nobliwą gwiazdą. Po morderczych testach na Nürburgringu, długich godzinach koniecznej burzy mózgów i tych najistotniejszych szlifach oto jest – SLS AMG Black Series. W telegraficznym skrócie – jego przymiotami są oczywiście moc, szybkość i emocje jakich potrafi dostarczyć wymagającemu kierowcy, ale czy to rzeczywiście spełnienie konsumenckich pragnień?
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
„Czarna seria” winna się odznaczać absolutnie bezkompromisowym charakterem i patrząc na efekty inżynierskiej działalności „jednostek” ze Stuttgartu śmiało można powiedzieć, że stylistyczna ideologia tytułowego Mercedesa została wypełniona.
Lżejsze i posiadające specjalny zestaw ospojlerowania coupe (zderzaki, progi oraz tylny dyfuzor) wydaje się motoryzacyjnym uosobieniem szatana, który efektownym spojlerem (element opcjonalnego, karbonowego pakietu aerodynamicznego), 20-calowymi felgami i poszerzonym nadwoziem (czyżby inspiracja wyścigową odmianą GT3?) próbuje nakłonić do grzechu czyli mocnego startu i ryku czterech końcówek układu wydechowego. Ceramiczne hamulce, brak systemu Command tak charakterystycznego dla Mercedesa, lżejsze fotele i konsola centralna wykończona rzecz jasna karbonem – tak wygląda niesforny oraz iście szalony SLS Black Series w detalach, jednak mimo wagi oscylującej gdzieś na poziomie 1550 kg i już dużej sympatii do tego pogromcy torowych sekund wypadałoby zadać kluczowe pytanie: „Czy on nie jest przypadkiem zbyt ostentacyjny?”
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
„Lustrując” dokładnie całą technikę odpowiedź jest myślę łatwa i klarowna: „ABSOLUTNIE NIE!” 6.2-litrowy motor V8 kręcący się nawet do 8000 obrotów na minutę zyskał ulepszone wałki rozrządu, lepszy obieg wody i rzecz jasna oleju, a także nowe wloty powietrza, które może stricte z budową całego ośmiocylindrowego potwora niewiele mają wspólnego, ale już z jego wydajnym działaniem jak najbardziej. Efekt „czarnej serii” od Mercedesa to zatem rącze 630 KM i 634 Nm momentu obrotowego, które rozpędzają danego SLS-a do 100 km/h w 3,6 sekundy i pozwalają osiągnąć nawet 315 km/h. Jest dobrze, choć Black Series ma niższy moment aniżeli wersja zwykła (648 Nm), a jego średnie spalanie to rzekomo 13,7 l/100 km, ale kogo to obchodzi?
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Miał wzbudzać ogromny zachwyt, być absolutnym „topem” oferty niemieckiego Mercedesa i w każdej sekundzie zaskakiwać swojego właściciela czymś co nazywamy po prostu adrenaliną. Czyżby SLS Black Series taki nie był i stanowił drobne rozczarowanie dla fanów „germańskiej” myśli technicznej? Cóż, jest mocny, szybki i horrendalnie drogi (jego ceny mają startować z pułapu miliona złotych) czyli taki jaki być powinien, ale karbonowy zestaw elementów czy „chudsze” nieco wyposażenie nie stanowią zawsze o sile konkretnego auta. Trudno w danym przypadku mówić o wybujałych ambicjach lub niespełnionych oczekiwaniach, które i tak zapewne są wymysłem czepialskiego autora danego tekstu, ale mimo niezbyt wyraźnie zaakcentowanego „ja” to wciąż ostre danie robiące niesamowite wrażenie.
Patryk Rudnicki