Bycie liderem w grupie to niezwykle stresujące zadanie. Każdy się na Ciebie patrzy i tylko czeka na niefortunne potknięcie, by z szyderczym uśmieszkiem na twarzy wykpić Twoją osobę w swoich myślach. Oczywiście pewnego rodzaju przewodnikiem zostaje się z wyboru lub przypadku, ale biorąc pod uwagę Mercedesa SLS trudno mówić tutaj o jakimś śmiesznym zrządzeniu losu. Przez wielu uważany za pioniera wśród sportowych wozów z ośmioma cylindrami pod maską samochód, otrzymał właśnie nowe i bardzo drogie szaty.
Mowa oczywiście o pakiecie zmian od firmy Senner Tuning, która podeszła do sprawy niezwykle poważnie. Z zewnątrz pojazd praktycznie w ogóle się nie zmienił. Warto jedynie wspomnieć o 20-calowych obręczach Corniche Vegas, na które naciągnięto opony w rozmiarze 255/30 z przodu i 285/30 z tyłu, a także specjalnych oznaczeniach na progach. We wnętrzu zaś prawdopodobnie nic się nie zmieniło, gdyż tuner kompletnie milczy w tej kwestii, a ciekawe rzeczy zaczynają się dopiero dziać po otwarciu maski…
Niemcy postanowili nieco wzmocnić seryjne V8 o pojemności 6.2-litra i mocy 571 KM. W tym celu zamontowano nowy filtr powietrza oraz układ wydechowy ze stali nierdzewnej, a także przeprogramowano elektronikę sterującą pracą silnika. Efekt tych prac to zacne 606 KM i 690 Nm maksymalnego momentu obrotowego, które zapewne poprawiły nieco osiągi sportowego SLS-a (producent nie podaje niestety dokładnych liczb). W tym miejscu zazwyczaj wspominam o drobnych modyfikacjach w zawieszeniu lub układzie hamulcowym, ale nie tym razem, bo takowych po prostu nie ma. Inżynierowie z Senner Tuning uznali, że samochód jest idealnie wyważony i zbalansowany, więc jakiekolwiek poprawki są tutaj absolutnie zbędne. Jeśli jednak jakimś dziwnym trafem klient stwierdzi, że koncern z gwiazdą na masce oferuje za mało, tuner zadeklarował swoją pomoc i w tej kwestii.
Tytułowy Mercedes to wydawać by się mogło skrzydlaty diabeł, który po drobnym wzmocnieniu sterydowym potrafi być jeszcze bardziej niebezpieczny. Myślę, że tak właśnie powinniśmy go postrzegać, bo upiększenia w postaci aluminiowych felg czy też drobnych napisów na nadwoziu za 19 500 euro to uczta tylko dla oczu, a cała reszta może nas zabić w dosłownym mgnieniu tego jakże ważnego narządu ludzkiego.
źródło: wł / Patryk Rudnicki