Premiera nowego Lexusa GS to jedno z najważniejszych wydarzeń tegorocznego salonu samochodowego we Frankfurcie. Przypomnijmy, że auto zrywa z dotychczasowym wizerunkiem poprzednika starając się być zarówno eleganckie, luksusowe jak i dynamiczne. Obok wersji GS 350, japońska marka pokazała w Niemczech hybrydę nazwaną 450h. Przyjrzyjmy się jej nieco bliżej.
Stylistycznie auto nie odbiega od swojej standardowej, benzynowej odmiany. Jedyną rzucającą się w oczy zmianą jest podświetlone na niebiesko logo Lexusa, które ma wskazywać na jego ekologiczny charakter.
We wnętrzu panuje oczywiście luksusowy klimat, który tworzą materiały najwyższej jakości, skórzana tapicerka oraz bogate wyposażenie. W przypadku opisywanego „Japończyka” najważniejszy jest jednak układ napędowy…
Jak wspomnieliśmy na początku tytułowy bohater jest hybrydą. Napędza go 3.5-litrowy, benzynowy silnik V6 o mocy 290 KM i dwa motory elektryczne. Sumaryczna moc wynosi 343 konie mechaniczne i 345 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Ta moc jest w stanie rozpędzić GS-a do 100 km/h w 5,9 sekundy. Prędkość maksymalna wynosi tutaj 250 km/h, a jednostka została połączona z 6-stopniową, sekwencyjną skrzynią E-CVT.
Całkiem przyzwoite osiągi to jedna strona medalu, druga zaś to oczywiście ekologia. Producent obiecuje o 18% niższe spalanie i emisję CO2 do atmosfery na poziomie 145 g/km dzięki zastosowaniu systemu Lexus Hybrid Drive System drugiej generacji.
Oprócz tego kierowca ma do wyboru cztery tryby jazdy: Eco, Normal, Sport i Sport +, które może zmieniać za pośrednictwem specjalnego pokrętła na dole deski rozdzielczej. Reszta funkcji jest obsługiwana poprzez duży, 12,3-calowy, ciekłokrystaliczny ekran na szczycie konsoli centralnej.
Limuzyna, która kusi bogatym wyposażeniem, funkcjonalnością, praktycznością (bagażnik ma 465 l) oraz „zielonym” charakterem. Wydawać by się mogło, że auto wprost idealne. Poczekajmy jednak z naszym entuzjazmem dopóki „Japończyk” nie przejdzie pierwszych testów prasowych i nie zetknie się ze swoim najcięższym zadaniem – klientami.
źródło: wł / Patryk Rudnicki