Ford Mustang 2015 – PIERWSZA JAZDA

O mało którym samochodzie można powiedzieć, że za życia stał się legendą, autem kultowym. Bez dwóch zdań można to stwierdzić o najbardziej rozpoznawalnym muscle car na świecie, czyli o modelu Ford Mustang. Jego legenda trwa od 1964 roku i właśnie wkracza w najbardziej ekscytujący dla Europy moment: wjeżdża do naszych salonów! Wjeżdża to zbyt słabe słowo, trzeba by powiedzieć, że on po amerykańsku wpier&^%a się na sam szczyt i bezpardonowo rozsiada na miejscu dla króla. Co najciekawsze, ma do tego pełne prawo…

Nie będziemy owijać w bawełnę tylko zaczynamy prosto z mostu: ten samochód wygląda obłędnie. Każdy element nadwozia jest narysowany tak, żeby kipiał agresywnością. Tutaj nie ma półśrodków, ma być groźnie i amerykańsko. Momentami nawet trochę przesadzili, tak jak na przykład ogromny napis 5.0 w mocniejszej odmianie, który wygląda trochę festyniarsko. Ale nam to nie przeszkadzało. Żółty fastback (dwudrzwiowe coupe) wygląda po prostu bajecznie i widać w nim nawiązanie do najpiękniejszych Mustangów z lat 60 i 70. Auto jest pełne ślicznych przetłoczeń i akcentów, na które można patrzeć godzinami. Mamy też jedną małą uwagę, która mamy nadzieję, że zniknie przy okazji liftingu: małe żółte światła do jazdy dziennej wyglądają nieco słabo. Lepiej by było zaadaptować nowoczesne ledy w miejsce tych pięknych trzech pasków w reflektorach. Ale nawet z tym nowy Ford Mustang wygląda genialnie.

Odmiana otwarta, convertible też jest ładna, ale ma problem co niemal każde cabrio – wygląda genialnie z otwartym dachem, a nieco gorzej z zamkniętym. Szkoda też, że producent nie zadbał nawet o opcjonalny windshot, bowiem przy prędkości 100 km/h w kabinie momentami jest już naprawdę wietrznie. Zresztą z zamkniętym dachem powyżej 130-140 również już dość mocno szumi. Sam mechanizm otwierania jest dość staromodny, bowiem procedura jest żmudna i czasochłonna, ale ma to swój urok. Najpierw trzeba opuścić wszystkie szyby – tutaj brakuje do tego jednego przycisku, bo tak musimy każdą pojedynczo opuszczać. Następnie należy złapać za uchwyt na górze dachu oraz go pociągnąć i przekręcić. Dopiero teraz można wcisnąć guzik znajdujący się tuż nad lusterkiem wstecznym i zacznie się elektryczne składanie materiałowego dachu. Uwierzcie mi, warto dotrwać do tego momentu, bowiem Mustang ze zdjętym dachem wygląda jak kobieta ze zdjętą sukienką, czytaj bosko.

Ford Mustang GT Fastback

Ford Mustang GT Fastback

Ale dosyć podniecania się wyglądem karoserii, bowiem moglibyśmy tak godzinami. Otwieramy drzwi od fastbacka, a tam witają nas świetne fotele kubełkowe Recaro i deska, która ma ducha Mustanga. Nie jest ona aż tak spektakularna jak karoseria ,ale i tak jest ciekawie. Ogromna kierownica, która mimo przycisków jest bardzo „Mustangowa” i od razu przypomina nam o klasycznych modelach. Mamy również świetne stylowe przełączniki do świateł awaryjnych, zmiany trybów jazdy (Normal, Sport +, Track i Wet/Snow), układu kierowniczego (normal, comfort, sport), wyłączenia kontroli trakcji. Szkoda trochę startera, który wygląda jakoś tak normalnie. Wyobrażałem sobie, że będzie to olbrzymi czerwony przycisk w stylu tych z filmów gdzie prezydent lub generał wywołuje atak atomowy.

Pierwszym i najważniejszym zarzutem co do aut made in USA była jakość materiałów i ich spasowanie. Nowy Ford Mustang przeczy tym założeniem, a przynajmniej większość dementuje. Owszem, da się trafić na kilka plastików rodem z Transita, ale mimo to kabina jest naprawdę świetnie wykonana, żeby nie powiedzieć elegancka. Nie ma mowy o skrzypnięciach czy niedoróbkach. Dla mnie nie odbiega to w żadnym stopniu od wykonania Focusa czy nawet Mondeo. W kabinie z przodu jest naprawdę sporo miejsca, gorzej oczywiście z tylną kanapą. Ale nie oszukujmy się, nowy Ford Mustang to auto typowo 2+2 i tak je traktujmy. Z tyłu bez problemu usiądą dzieci, a nawet dorośli o ile ich wzrost nie przekracza 175 cm. Bagażnik jest i na tym powinniśmy skończyć tę rozmowę, bowiem przechodzimy do odpalenia jednostki.

My zrobiliśmy największy błąd jaki testujący mógł tego dnia popełnić: zaczęliśmy od odmiany GT (V8), która swoim rykiem skruszyła nam serca i niemal zabrała karty kredytowe i wylądowaliśmy u najbliższego dealera Forda. Mamo, jak to pięknie brzmi. Do życia budzi się wolnossące V8, które generuje 421 KM, a to wszystko przenoszone jest na tylną oś za pomocą manualnej skrzyni biegów. Czy potrzeba czegoś więcej? Tak, toru jaki przygotował nam Ford, aby w pełni docenić jak mocno zmienił się Mustang na przestrzeni ponad 50 lat.

Amerykańska motoryzacja zawsze była prosta: wielki silnik, agresywny samochód i ściganie się od świateł do świateł, a każda próba pokonania zakrętu kończyła się w kostnicy. Taka prawda. Europejczycy pod tym względem roznoszą sąsiadów zza wielkiej wody na łopatki. Ale nie tym razem… Nowy Ford Mustang dostał świetnie zestrojone zawieszenie, genialne hamulce Brembo dla odmiany V8 (EcoBoost ma słabsze hamulce, bo i jest lżejszy) i niezły układ kierowniczy. Ok, nie jest to super czuły układ i zawias jak w BMW M4, ale i tak, jak na amerykańskie realia tylko przystosowane do Europy, jest świetnie. Poza tym, to właśnie w Mustnagu jest chyba takie ciekawe, że jeżdżąc nim czujemy, że jest made in USA. I to właśnie w nim kochamy.

Ford Mustang GT Fastback

Ford Mustang GT Fastback

Odpalamy silnik przy pięknym mruczeniu V8, wciskamy sprzęgło, wbijamy pierwszy bieg na manualnej skrzyni i ruszamy. Wszystko chodzi bardzo ciężko, męsko, mechanicznie. Skrzynia ma krótki skok, a biegi wchodzą bardzo precyzyjnie. Przy wyłączonej kontroli trakcji każde ruszenie będzie efektowne jak nigdy. A nie, przepraszam, do tego jest specjalna procedura: LINELOCK. To musieli wymyśleć Amerykańce i jest tylko po to, aby palić gumę. Tak, dobrze przeczytaliście, aktywujemy to i jesteśmy małą fabryką dymu, a ludzie w mieście myślą, że wybrano nowego papieża. Druga fajna opcja to launch control, czyli procedura startu, która trzyma nam obroty na odpowiedniej wysokości, tak abyśmy mogli idealnie wystrzelić spod świateł. Pierwsza setka w odmianie V8 wyskakuje po 4,8 s, a w EcoBoost po 5.8 s.

Wróćmy do zwykłej jazdy, bowiem przed nami pierwszy zakręt, a my pokonujemy go z niesamowitą gracją. Póki co wszystkie systemy są aktywowane, a nowy Ford Mustang prowadzi się bardzo dobrze. Fakt, jest wielki, a raczej taki się wydaje, ale bez problemu pokonujemy kolejne szybkie szykany i slalomy. Świetnie. Pora na trochę więcej zabawy czyli aktywujemy tryb Track, który dezaktywuje niemal wszystkie systemy. Teraz zaczyna się jazda. Na wyjściu z każdego zakrętu wystarczy wcisnąć mocniej pedał gazu, a 421 KM na naszej tylnej osi pięknie zarzuca tyłem pojazdu. To jest maszyna do driftu! Zabawa jest przednia, a auto da się w miarę łatwo kontrolować gazem i hamulcem. Brawo, brawo Ford Mustang.

No i właśnie, mówiliśmy o błędzie bowiem teraz w nasze ręce wpadł EcoBoost w układzie R4 o pojemności „tylko” 2.3 litra. Świetna jednostka, bardzo elastyczna, bez turbo dziury i bardzo mocna (321 KM i 434 Nm). Samochód prowadzi się niemal tak samo dobrze i tylko nieco gorzej hamuje (brak hamulców Brembo). Czuć za to, że mniejszy silnik powoduje mniejszą masę przez co jest minimalnie zwinniejszy na torze, ale wystarczy posłuchać, aby zrozumieć o co nam chodzi:

Nie słychać tego dobrze, ale pod obciążeniem różnica jest ogromna. W kabinie w odmianie EcoBoost dźwięk jest dodatkowo poprawiany przez syntezator dźwięków. Prawda jest taka, że kupujesz amerykański samochód, więc potrzebujesz amerykańskiego silnika. Pięć litrów w układzie V8 o mocy 421 KM – tego właśnie potrzebujesz. Dopłata to odmiany EcoBooost to 21 000 zł, co wydaje się sporym dodatkiem, ale takim nie jest. Ford Mustang z R4 pod maską jest bardzo dobrym samochodem, ale jak już ktoś przejedzie się odmianą V8 nie będzie chciał słyszeć o tej słabszej. Auto warczy, grzmi i mknie do przodu jak dziki. Jak dziki koń w galopie. Jak mustang. Wolnossąca jednostka wręcz liniowo rozwija moc, a co zaskakujące zawieszenie, hamulce i nawet układ kierowniczy za wszystkim nadążają!

Nie wiem co jest lepsze, to jak ten samochód wygląda i brzmi czy to ile kosztuje. Idąc do salonu Forda można wybrać, tak jak już wspominaliśmy, jedną z czterech wersji Mustanga: dwie wersje nadwoziowe i dwie silnikowe. Podstawowa wersja fastback z rzędowym czterocylindrowym motorem o pojemności 2.3, który generuje 317 KM i 434 Nm została wyceniona na 157 000 zł! Nie, to nie jest żadna promocja, tylko zwykły cennik! Aby stać się posiadaczem grzmiącej odmiany GT (5.0 V8, 421 KM, 524 Nm) trzeba wyłożyć 178 000 zł. Dopłata do automatycznej przekładni to 9000 zł. Kabriolet (czy też ładnie z angielskiego Convertible) z mniejszym silnikiem został wyceniony na 174 000 zł, a z większym na 195 000 zł.

Nie ma na rynku drugiego auta o takiej aparycji, takich osiągach, takiej mocy i w tak genialnej cenie. Po prostu nie ma. No i kupując Mustanga, niezależnie od wersji, gratis otrzymujemy całą otoczkę jeżdżenia legendą – wściekłą, piękna legendą. Brawo Ford.

Bartłomiej Urban

Leave A Comment